niedziela, 1 lutego 2009
Niënor
"Dzieci Húrina" - co za smutna opowieść. W każdym rozdziale ktoś umierał, ewentualnie upadało miasto. Túrin podróżował nieuczesany i co chwilę unosił się dumą. Niënor najpierw nieuchronnie dorastała, a potem biegała po lubieżnych zaroślach zdzierających szaty z młodych dziewcząt. Morwena włóczyła się po puszczy (okazuje się, że jeśli cię nie widują, zapewne to właśnie robisz). Ci najsympatyczniejsi ginęli najbardziej niefortunnie (Beleg!... ach, obecnie znajduję się w stanie zakochania w tej postaci). A Húrin musiał się temu wszystkiemu przyglądać z odległości setek kilometrów.
Jednocześnie to jedna z piękniejszych książek, jakie przeczytałam - dziwne, dziwne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
13 komentarzy:
Sliczne... chce to zjesc!! Lacze sie w zalobie po Belegu, ach i a propos pieknych ksiazek - ja Cie jeszcze przekonam do Ursuli LeGuin i chyba juz nawet wiem czym ;>
tam też jest Beleg?:D
Ech, weź przestań. Na "Dary" też okazałaś się odporna... Hmm, pomyślmy... może czekoladą?
No przecież powiedziałam, że przeczytam "Dary"! Tylko skończę "Braci Karamazow", potem "Niedokończone opowieści", "Naszego wspólnego przyjaciela", ... Ale ze mną nigdy nic nie wiadomo, więc pewnie wcześniej.
Oj dobrze, dobrze, tak się tylko upewniam. A przekupstwo czekoladą nigdy nie zaszkodzi... :D
Właśnie przeczytałam "Dzieci Hurina"... Ja rozumiem, że przeklęstwem rzuconym przez Morgotha na rodzinę Hurina była klątwa głupoty, tak? Bo zdaje mi się, że to właśnie przyświecało poczynaniom jego dzieci i żony od początku do końca książki. Pół biedy zresztą, gdyby siła rażenia owej głupoty ograniczała się tylko do nich samych, ale niestety z jej powodu ulegało zagładzie niemal wszystko i wszyscy, z którymi się zetknęli. Jedynemu Mablungowi jakimś szczególnym cudem udało się ujść cało, zapewne przez przeoczenie.
Ech, chyba się już zrobiłam za stara i za cyniczna na tego rodzaju lektury... Już nie potrafię przyjmować na poważnie nazw w rodzaju "The Leap of Dreadful Doom", tudzież tekstów jak "for in those words he heard the feet of his doom overtaking him"...
M.
P.S. Ale ilustracja bardzo ładna:)
M.
Zastanawiam się, czy to nie kara za pychę. Húrin twierdził chyba, że jest taki strasznie wspaniały, stając przed tzw. Złym. Również sam Túrin mnie okropnie denerwował, oni wszyscy mnie w pewnym stopniu irytowali dumą, którą demonstrowali na każdym kroku. Ale nie aż tak, żebym zsyłała na całą rodzinę i znajomych ciąg katastrof!
Chociaż... nie da się do końca powiedzieć, za co ta kara - może i dobrze? Inaczej historia byłaby wielostronicowym moralizatorstwem. A tak człowiek się buntuje przeciw niewyobrażalnej złośliwości Morgotha - co nie jest pozbawione racji.
Fakt, czytając dzieci Húrina miałam wrażenie, że Tolkien to jakiś okropny masochista... po co tyle smutku? Z drugiej strony mam czasem ochotę na takie historie - nie potrafię powiedzieć dlaczego.
"The Leap of Dreadful Doom" - przypomniało mi się: "jestem w otchłani rozpaczy!" ;) Albo "Jezioro Lśniących Wód". Też się trochę krzywię na takie sformułowania, no ale cóż... wymóg konwencji:]
PS. Dzięki!:)
Ja myślę, że to z pewnością kara za pychę. I że duma też okazała się dla tej rodziny zgubna. Ale jednak myślę, że głupota bardziej. Tym bardziej, że czasem trudno było odróżnić jedną od drugiej. Przy okazji akcji w rodzaju: "Jestem wprawdzie samotną kobietą niepierwszej młodości, a czasy są mało spokojne, ale i tak pójdę się powłóczyć po lesie w poszukiwaniu syna, który może być gdziekolwiek w szerokim świecie, zamiast siedzieć na tyłku tu, gdzie jest bezpiecznie i w razie czego łatwo będzie mnie znaleźć, w ten sposób narażając nie tylko siebie, ale też tych, którzy z poczucia przyzwoitości pójdą ze mną" albo "Mój mąż poszedł walczyć ze smokiem, żeby nas wszystkich chronić, ale ja pójdę za nim, narażając siebie i dziecko, w ten sposób czyniąc jego wysiłek bezsensownym" trudno oprzeć się myśli, że dla wszystkich zainteresowanych byłoby lepiej, gdyby elfy całą tę zwariowaną rodzinkę trzymały bezpiecznie pod kluczem. I potem się dziwić, że następnym razem jak ludzie będą potrzebować pomocy, elfy będą woleć zachować dystans.
A co do masochizmu Tolkiena - czasem tak bywa. Też mam okresy, że mam ochotę napisać coś, gdzie bohaterowie umierają, albo tracą rozum, a wszystko kończy się jakąś piękną katastrofą, wybuchem, albo chociaż rozstaniem. Zimą szczególnie taka ochota nachodzi;] Z drugiej strony, jako czytelnik lubię, jak choć ktoś z bohaterów uchodzi z życiem.
M.
Latem też lubię czasem smutne historie, dla kontrastu. Za wesoło nie może być, bo się jeszcze człowiek przyzwyczai;)
No tak, pycha połączona z głupotą jest mieszanką wybuchową... Niestety Elfowie nie mogli ich trzymać pod kluczem, tak jak te średniowieczne Elfy z pieśni (które często porywały i więziły ludzi, nie wnikam w jakim celu zatłaczały sobie lochy). Z drugiej strony kto by takiego Elfa powstrzymał, gdyby sobie umyślił jakąś zasadę i wg niej zamykał głupców?
Swoją drogą również spośród Elfów dałoby się znaleźć kilka denerwujących przypadków, choćby taki Saeros. Irytujący gość, i jak go tu żałować? Więc nie mają powodu się aż tak wywyższać, że oni tacy supermądrzy i nieskazitelni.
No cóż, wady elfów to już temat na zupełnie inną dyskusję... Swoją drogą, po Twojej deklinacji widzę, że jesteś fanką nowych tłumaczeń Tolkiena;)
I oczywiście prawa narracji nakazują, że elfy nie mogły po prostu zacząć zamykać ludzi według własnego widzimisię. Tego się po prostu nie robi, jeżeli się chce pozostać pozytywnym bohaterem opowieści;) Co jednak nie zmienia faktu, że wszystkim by to wyszło na dobre.
M.
Co do deklinacji - pardon, po prostu jakoś się tak przyzwyczaiłam... pierwszy raz czytałam w tłumaczeniu Skibniewskiej, ale moja własna książka już jest w tłumaczeniu Frąców. Więc jeśli już zaglądam, to do niej:)
W każdym razie już to lepsze, niż tłumaczenie Łozińskiego;) Nie pamiętam, czy o tym rozmawiałyśmy i czy już podawałam poniższy adres, ale dla pewności powtórzę, jaki szok wywołały u mnie te informacje: http://tlumok.republika.pl/lozins1.htm
Łazik - to mój absolutny faworyt:D
Ależ nie ma za co przepraszać:)
Ja czytałam "Władcę Pierścieni" jeszcze w czasach, kiedy było tylko jedno tłumaczenie, Skibniewskiej. I pamiętam, że jak pojawiła się wersja Łozińskiego, przeglądaliśmy ją z mieszaniną niedowierzania i zdegustowania.
A "Dzieci Hurina" czytałam w oryginale;]
M.
Prześlij komentarz