Winna jestem usprawiedliwienie nieobecności. Otóż byłam na plenerze, który pokrótce spróbuję zrelacjonować.
Początek pleneru to warsztaty poświęcone przemiłym dzieciom z rodzin patologicznych oraz jak się okazało, ich opiekunom, kamerzystom i innym gościom, którzy najwyraźniej oczekiwali od studentów np. nieustannej gotowości do zmywania po nich kubków bądź cudownego tych kubków rozmnażania. Studenci bawić mieli dzieci, liczyć i niańczyć. I uczyć przy okazji. W tym roku (owe warsztaty odbyły się już po raz trzeci), dzieci wyobrażały sobie, jak wygląda Rybojadek (bądź Rybojadka), a potem się za to coś przebierały. My studenci też. Właściwie wszyscy. Tak powstały tłum dziwolągów przeszedł przez pobliskie miasteczko. Planowaliśmy wzbudzić zainteresowanie; okazało się jednak, że nikt prócz jednego dzidziusia nas palcem nie wytknął, a prócz niemrawego psa nikt się nie zbulwersował, bo w tym konkretnym dniu miasteczko pustoszało z określonych jakichś powodów. Liberalna ta nasza wieś (bądź zbyt senna na zaawansowany konserwatyzm). Liczyłam przynajmniej na jakieś gwizdy albo zgniłe pomidory.
Ogólnie tak wyglądały warsztaty. Mimo wszystko miło się zajmowało dziećmi, choć trzeba przyznać, że nasze stare studenckie kości już trzeszczały pod koniec od odbijania piłek, baloników, gonienia bądź uciekania, robienia herbatek, szukania dwudziestego ósmego dziecka, które się gdzieś śmiało zawieruszyć, i stwierdzania wreszcie, że ono nigdy nie istniało.
Po warsztatach przyszedł czas na malowanie i inne mniej lub bardziej głupie rzeczy. Mieszkaliśmy w dużym dworku, nazwijmy go umownie staropolskim. Wokół domu leżały porozrzucane łódki, obowiązkowo w kolorze khaki (był to zapewne ulubiony kolor naszego gospodarza i właściciela dworku, nazwijmy go umownie Panemjanem). Prócz łódek na każdym kroku można było się natknąć na krzesła, czasem na jaszczurki zwinki, padalce i zaskrońce, które w przeciwieństwie do krzeseł uciekały, i to szybko. W tym staropolskim domu nie zbrakło psa, a jakże. Do dziś nie jestem pewna imienia (może to był Aron, czy krócej - Aro, chyba że Neron; niektórzy twierdzili, że Nora, biorę też pod uwagę Ronina). Trafiliśmy na piękną pogodę, niektórzy się nawet opalili (zachodzę w głowę, jak spiekłam sobie zarazem lewe ramię i prawe ucho).
Ale i tu dopadł nas kryzys. Brunelewski, to emo, wypatrzył go na spacerze.
Prawdopodobnie to ostatni taki plener w moim życiu, już nigdy tylu miłych ludzi nie spotka się w jednym miejscu i czasie. Samo życie.
16 komentarzy:
No tak, to był plener. Zaskakująco udany, jeśli pominąć ten syf w kuchni, który pozostał po nocnej popijawie "starszeństwa". Ale poza tym - super. Prawie jak slasher na żywo, bo niemal codziennie znikał w tajemniczych okolicznościach któryś z uczestników pleneru. Zachodzę tylko w głowę, jakim cudem na ASP udało się odkopać aż taką liczbę sympatycznych ludzi... Hmm... A właśnie. Ja nie jestem EMO!!!! Jestem tylko trochę zniechęconym i zmęczonym przez życie szarym człowieczkiem :>
Może prof. M. ma zdolności przyciągania sympatycznych ludzi? Widziałam kiedyś w telewizji człowieka, który przyciągał metalowe przedmioty (na klatce piersiowej potrafił utrzymać żelazko!). Pewnie to działa w podobny sposób. Zaznaczam - podobny!
Wyobraźnia podsuwa mi tylko obraz biednego profesora obarczonego przyczemionymi do niego Robertem, Tomkiem, Jarkiem i asystenctwem na dokładkę...
Dygresja, skojarzyło mi się: http://www.youtube.com/watch?v=qUxWdIQVT_c Enjoy;)
M.
Ahahahaha! Dobre :]
I'm not a freak, you know...
No tak, Fry i Laurie są niepowtarzalni:) "You're very sympathetic" weszło na stałe do naszego (rodzeństwa i mojego) słownika!
M.
Są genialni, to trzeba im przyznać.Akurat niedawno przyjaciółka zgrała mi kilka odcinków, więc sobie pooglądam w wakacje :)
Aaaach, kiedyż się one wreszcie zaczną...
Ach, ten uśmiech Lauriego, kiedy mówi "and my book is not expensive by the way" :D:D
Zaczną się dokładnie za około miesiąc, że się tak wyrażę;)
Dla kogo się zaczną, dla tego się zaczną...:/
M.
Olle, to było westchnienie retoryczne, że się tak wyrażę.
A odpowiedź miała charakter pocieszający... tzn. w zamyśle:>
Ach wybacz. To przez to, że pocieszenie to zazwyczaj ostatnia rzecz, jakiej mogę się po Tobie spodziewać :D
Co racja to racja;)
Lepszego opisu zdarzeń w owym dworze sobie nie wyobrażam! Respect dla Filipa za baczne oko. Jak to mówią: Ni ruchomości, ni radości.
to wpisałąm się ja - Zuzu
Zuzia, Zuzia na moim blogu:D
No ba, jak już Filip coś wypatrzy, to wypatrzy! Że tak powiem;)
Prześlij komentarz