*co podobno znaczy po francusku: to czarujące.
Męczyłam się, męczyłam, aż wreszcie po roku i kilku długich przerwach skończyłam czytać "Braci Karamazow". Pod koniec przyspieszyłam, bo książka kończy się sławną na całą Matkę Rosję rozprawą sądową, gdzie co drugi świadek krzyczy: to ja, ja jestem winny/winna, mnie ześlijcie na Syberię! Jak świetna to książka, powiedziało już wielu ludzi mądrzejszych ode mnie, więc nie będę się rozwarstwiać.
Powyżej spróbowałam zilustrować genialny rozdział, w którym Iwana Karamazowa, jednego z trzech "oficjalnych" synów Fiodora Karamazowa, odwiedza sam diabeł. Nie byłoby w tym nic jeszcze bardziej szczególnego, gdyby nie fakt, że Iwan w niego nie wierzy. Diabeł odwiedza Iwana w postaci dżentelmena, wyglądającego "na jednego z byłych obszarników-lalusiów, jaśniejącego za czasów prawa pańszczyźnianego, na człowieka, który widział świat i lepsze towarzystwo, mającego niegdyś stosunki i zachowującego je obecnie". W każdym razie ich głównym zajęciem było przesiadywanie na kanapach salonów - nikt się takiego nie powstydzi w swoim towarzystwie, bo i obyci, a i czasem grzecznie zagadają na stosowny temat.
Iwan jest wtedy chory i uważa diabła za efekt halucynacji wynikających z gorączki. Raz wierzy, raz nie wierzy, bo elegancki gość prowadzi z nim dość dziwną rozmowę, w której stara się wodzić Iwana od skrajności w skrajność, co powoli doprowadza młodego wolnomyśliciela do szału. Mam nadzieję, że tyle mojego pisania wystarczy, żeby ilustracja nie była zupełnie niezrozumiała.
Dodam jeszcze, że przerzucam się powoli na akryle. Po którymś razie uświadomiłam sobie, że akwarelami rzeczywiście nie da się robić impastów (co wie każde dziecko w przedszkolu) i że w takim razie powinnam zmienić technikę. I akryle, muszę powiedzieć - to jest to (jak na razie). Tylko, że się świecą niemiłosiernie, więc trudno się je skanuje i fotografuje. To już nie czarujące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz