Nie, to nie Roman Giertych. Powyższą ilustrację sprzed kilku lat wygrzebałam przepadkiem z dysku. Plik roboczy przepadł na skutek wyjątkowej złośliwości rzeczy martwych. Pozostały za to wątpliwej jakości refleksje, które przytaczam poniżej. Katastroficzny przestój na blogu jest doskonałą okazją, by wrzucić cokolwiek.
Na początku przepraszam wszystkich wielbicieli Lovecrafta, że nie znałam od kołyski i że ogólnie średnio mnie to wessało oraz że w ogóle opisuję zamiast sobie odpuścić bo koń jaki jest każdy widzi.
Do rzeczy. Długo przymierzałam się do spojrzenia na cokolwiek, co napisał Lovecraft. Wieść gminna niosła, że żaden z pisarzy nie wpłynął tak bardzo na wyobraźnię współczesnych twórców wszelakich jak on. Czułam się bardzo nie na czasie, bo mignęło mi ledwo jedno opowiadanko tegoż geniusza i bożyszcza digartu. Akurat przypadała któraś rocznica czegoś, więc czym prędzej pobiegłam do biblioteki i wypożyczyłam zbiór dzieł przyszłego zdobywcy pośmiertnej Nagrody Nobla.
Pozwolę sobie streścić około 5 opowiadań jednocześnie. A więc tak: okolice Arkham i Dunwich, Massaciussets. W pobliżu rzeka Miskatonic. Przyjeżdża tu młody człowiek-mężczyzna przed czterdziestką, bo postanawia osiąść w odziedziczonym po swoim przodku lub po prostu wystarczająco tajemniczym domu. Miejscowe dachy charakteryzuje złowroga dwuspadowość, a miejscową ludność analfabetyzm, degeneracja oraz skłonność do wypowiadania się w sposób niezrozumiały. Nie mówiąc już o wrogości wobec obcego - patrzą wilkiem na naszego bohatera-mężczyznę i nie chcą mu sprzedać bekonu. Nasz bohater jest jednak racjonalistą, nie wierzy w przesądy i zabobony, toteż wyrywa bekon siłą spod lady i mieszka z uporem w starym domu (wyposażonym np. w a) tajemniczy zamknięty bądź zamurowany pokój, w b) tajemniczy witraż, w c) tajemnicze geometryczne znaki na ścianie). Mimo że zaczynają się dziać różne dziwne rzeczy, on jest jeszcze długo racjonalistą i nie wierzy w przesądy oraz zabobony (ślady stóp z błonami między palcami na mojej podłodze świadczą na pewno o nocnej, nierejestrowanej wizycie sąsiada). Z czasem jednak coraz bardziej fascynuje go historia domu. Znajduje tu również d) Tajemnicze-I-Bardzo-Rzadkie-Księgi (każdy czarnoksiężnik z Arkham prenumeruje). Potem w miejscowej bibliotece zagłębia się w lekturę kronik (z wrażenia aż zapomina o lunchu). Jakież jest jego zdziwienie, gdy z czasem wychodzi na jaw straszna prawda: jego przodek zajmował się - podobno - czarną magią!!! Ojej. Nasz ulubiony bohater powoli przestaje być racjonalistą, tym bardziej, że nadchodzą charakterystyczne motywy dla przesądów i zabobonów: jakieś niebieskie światło. Jakieś obce jaźnie. Nieznane kulty, "oni" z kosmosu, krzyki, wrzaski, koty, jaszczurki, macki, stożki, rechoty żab, zawodzenia lelków i inne. Wszystko kończy się "niepokojącym epilogiem", np. nekrologiem w gazecie. Ogólnie dość straszne. Trudno zaprzeczyć.
Moja relacja byłaby niepełna bez wzmianki o całej mitologii, którą stworzył Lovecraft (znalazłam gdzieś informację, że w spójności dorównali mu tylko Tolkien i Homer!!). Opiera się ona na dwóch rodzajach bogów, z których (o ile dobrze zrozumiałam) jedni nienawidzą ludzi i się nad nimi ot tak znęcają, a drugim ludzie są obojętni i mogą ich co najwyżej zdepnąć przypadkiem, ale w przeciwieństwie do Olbrzyma Edwarda nie będą potem płakać ani nie pokryją kosztów pogrzebu.
Nie można też zaprzeczyć, że sama mitologia jest bardzo oryginalna. Poniżej niektóre pozostałe, losowo wybrane cechy charakterystyczne tej mitologii:
- ogólna przedwieczność i pradawność (wszystko dzieje się wcześniej, niż możesz to sobie wyobrazić. Nie że w XIX wieku. WCZEŚNIEJ);
- bluźniercze macki;
- NIEWYPOWIEDZIANE bądź po prostu trudne do wypowiedzenia imiona;
- i jeszcze POMARSZCZONE STOŻKI ze szczypcami (moja wyobraźnia zawiodła w tym momencie).
W przypadku Lovecrafta bardziej od historii o ponurych wielbicielach mazów na ścianach podobały mi się opowiadania-opisy wizji dziwnych światów u progu upadku, opustoszałych, zrujnowanych.
I to by było na tyle. W nocy przy czytaniu faktycznie rzucałam spojrzenia przez ramię, ale za dnia sformułowania "banda zdegenerowanych eskimosów" niezupełnie działały na moją wyobraźnię. Najstraszniejszym horrorem, jaki przeczytałam, pozostaje "Dom na granicy światów" Williama Hodgsona. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że prawie wcale nie czytuję horrorów, więc nie czuję się znawcą w tej dziedzinie.
Mówiąc krótko, nadal bardziej boję się pająków. Pytanie, dlaczego w takim razie siedziałam nad tą nikomu niepotrzebną ilustracją wiele godzin, jest dobrym pytaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz